A teraz chwila prawdy. Zbieram się od kilku dni do napisania tego tekstu…
Jak to jest? Czy moje posty i komentarze, w których staram się w tym trudnym momencie przekazywać dobre, optymistyczne, ale prawdziwe informację, bardziej Was mobilizują czy deprymują?
Mam świadomość kryzysu w gospodarce, kryzysu w branży, wiem, że wielu z Was walczy o przetrwanie często bez wiary w to, że można w obecnej sytuacji przetrwać! Ja to wiem, ale znam też te dobre przykłady z branży – że się da robić biznes, że są klienci, którzy kupują, płaca tyle ile trzeba, uśmiechają się, wracają.
Ja też miewam zwątpienia, wynikają one raczej ze zmęczenia i chwilowych słabości, ale staram się nie poddawać. Ja też mam rosnące koszty, kilkunastu pracowników, czynsze i ZUSy, leasingi rachunki za prąd, gaz, śmieci, ubezpieczenia do płacenia, też wiele niesprzedanych kwiatów i roślin wyrzucam do kosza, ale wiem, ile i cały czas pracuję nad tym, aby te koszty ograniczać. Co miesiąc mam prawie 100 tysięcy kosztów, co uzbieram więcej to moje . Ciągle żyję pod presją szukania większych przychodów, bo na obniżenie kosztów raczej nie ma szans. Uwierzcie, kiedy się wydaje, że już więcej się nie da to po jakimś czasie okazuje się, że się da, że można, bo trzeba.
Moja firma codziennie musi osiągać przychody, niemałe przychody. Też działamy w kryzysowym otoczeniu, też zastanawiamy się co to będzie, jak to będzie. Jednak każdy kolejny dzień pokazuje, że nie jest źle, jest dobrze, ale mamy świadomość niepewności jutra. Ale czy to ma mnie blokować?
To czas COVIDu nauczył mnie jednego – skupiać się na tym na co mam wpływ, na tych aspektach, gdzie mogę decydować, wybierać, kreować. Otoczenie trzeba obserwować, analizować i wyciągać wnioski, szukać dla siebie szans, niwelować zagrożenia. Tylko tyle i aż tyle.
Stres to normalność, pewien poziom pozwala motywować, jednak nadmiar blokuje. Czy można się zbytnio nie stresować? Ja się tego nauczyłem, a bywałem w różnych sytuacjach podbramkowych, często wydawało się, że bez wyjścia. Ale udawało się te trudności pokonać. Ciężką pracą, jeszcze większym zaangażowaniem, szukaniem nowych pomysłów i realizowaniem ich.
Wiem, że nieraz trzeba się oderwać od codziennej pracy, wyjechać, zapomnieć. Ale często od branżowców słyszę – nie mogę, nie mam czasu, nie mam pieniędzy. I tu kółko się zamyka, przychodzi przepracowanie, wypalenie, marazm. Choc wiem, że nie jest łatwo wyrwać się z firmy, bo pracownicy tego tak nie zrobią, bo tyle nie sprzedadzą! Pewnie masz rację, ale po urlopie, nawet krótkim, po oderwaniu się od codziennych obowiązków wraca się do pracy z chęcią, z nowymi pomysłami i siłami na ich realizację.
Kiedy ostatnio wyrwałaś się, wyrwałeś się z pracy przynajmniej na tydzień?
I jestem tu, gdzie jestem… mogę dzielić się z Wami moimi porażkami, pewnie wielu ucieszą one bardziej niż moje sukcesy, mam tego świadomość . Zresztą te porażki, te błędy jakie poczyniłem są częścią moich szkoleń, dzielę się nimi, a jeszcze bardziej wnioskami jakie z tych porażek wyciągnąłem, jakie innowacje dzięki nim wprowadziłem. Moge też dzielić się też tymi optymistycznymi informacjami z mojej biznesowej praktyki, a moja firma działa w różnych sektorach rynku kwiatowego od prawie 30 lat.
Jaką wersję wybieracie pesymistyczne czy optymistyczne? Proszę tylko o szczere wypowiedzi pod postem.
Wielu z Was zna mnie osobiście, wielu tylko z Facebooka, z moich profili firmowych i grup. Ci co znają mnie osobiście wiedzą jaki jestem, mówię to co myślę, miewam szalone pomysły. Ci z wirtualnej znajomości mogą się tylko domyślać.
Wszystko nie ma sensu, klienci są do dupy, nie ma ludzi na ulicach, nie ma nadziei na przyszłość, koszty nas zabiją, kwiaty w marketach rozbijają nasze biznesy, klienci detaliczni na giełdach to denerwujące i załamujące… Jak żyć? Jak prowadzić ten biznes? I co z tego! Róbcie swoje, skupiajcie się na tym na co macie wpływ, bo to wszystko co wymieniłem wcześniej w tym akapicie jest od Was niezależne. Mogę pogłębić ten beznadziejny obraz, jednak wolę pokazać inny, optymistyczny obraz naszej branży. Bo widzę w tym sens. Wiem, że można lepiej, ale często trzeba wyjść z tej strefy pseudo komfortu, która często jest po prostu marazmem.
Ale może się mylę… Czy ja żyję w innym świecie? Nie, w takim samym, ale prawdopodobnie reaguję inaczej. Zaczynałem od jednej małej kwiaciarni w małej miejscowości. Może mi łatwiej, bo działam w jednej firmie z żoną, a w ostatnim czasie z również z córką. Bez wątpienia jest to duży plus, ale ma to też swoje minusy. Wiele osób przestrzegało nas przed tym wiele lat temu, gdy podejmowaliśmy decyzję o rozpoczynaniu działalności. A teraz jest jak jest. Jest dobrze, jest satysfakcja, jest chęć do pracy, choć nasza praca florystyczna nigdy nie była szablonowa, wychodzimy z naszymi działaniami poza schematy i to jest piękne.
Dlaczego nam się wciąż udaje, choć nikt nie ma pewności jutra… Dlaczego komuś się nie udało? Czynników jest wiele, zbyt wiele, aby znaleźć prostą odpowiedź na te pytania. Każdy z nas decydując się na rozpoczęcie działalności miał świadomość ryzyka porażki. W przypadku prowadzenia kwiaciarni jest moim zdaniem większe niż w wielu innych biznesach. Jednak wszyscy przedsiębiorcy florystyczni wybrali tę niełatwą drogę!
Mam nadzieję, że w grudniu pohandlujemy, my zatowarowaliśmy się na maxa. Jestem przekonany, że podsumowanie roku będzie optymistyczne. Bo przed nami spokojny styczeń i luty i niepewna wiosna. Ale damy radę!