Jest takie miejsce w Londynie warte polecenia miłośnikom kwiatów, a w szczególności tym pracującym w branży florystycznej. Uliczka Columbia Road w północno wschodniej części Londynu, w dzielnicy East End, na co dzień spokojna, przy której znajduje się kilkadziesiąt sklepików, a w zasadzie małych galerii sztuki. W okolicy jest też kilka cukierni, małych kawiarni i pubów, gdzie na chwilę można odpocząć od londyńskiego zgiełku. W przewodniku turystycznym po Londynie przeczytałem, że w każdą niedzielę to ciche miejsce zakwita, gdyż zamienia się w tętniący życiem targ kwiatów. Uliczka wypełnia się setką stłoczonych stoisk z roślinami z całego świata, między którymi przeciskają się klienci i turyści. Można tu wtedy kupić kwiaty cięte, rośliny doniczkowe, krzewy i inne ogrodnicze specjały. Sprzedawcy mają w ofercie wszystko co może zaspokoić angielską obsesję – ogrodnictwo. To, o czym chcę dziś opowiedzieć, to historia znajdującego się na ulicy Columbia Road w Londynie targu kwiatów – Flower Market.
Columbia Road powstała jako droga, wzdłuż której pędzono owce do rzeźni w Smithfield. Podobnie jak większość gruntów w East London została zbudowana na potrzeby rozwijającego się Londynu, które wynikały z rozwoju imperium brytyjskiego w epoce wiktoriańskiej. Na przestrzeni wieków Columbia Road miała kilka nazw, a obecna nazwa została nadana na cześć dziedziczki i filantropki Angeli Burdett Coutts, która między innymi zbudowała Columbia Market (obecnie rozebrany). Ciąg wiktoriańskich sklepów, które zachowały się do dziś, został zbudowany w 1860 roku do obsługi ludności pobliskiego osiedla Jesus Hospital. Oprócz zapewnienia wszystkich niezbędnych środków do życia, w wielu sklepach rozwijało się rzemiosło tapicerskie jako uzupełnienie do rozwijających się w okolicy warsztatów obróbki drewna, które zdominowały ten obszar aż do końca XX wieku.
Początkowo kwiatami handlowano w soboty, ale aby umożliwić handel licznym sprzedawcom pochodzenia żydowskiego dzień handlowy przeniesiono na niedzielę. Ta zmiana pozwoliła na to aby kupcy z innych rynków sprzedawali tutaj resztki swoich zapasów z soboty. Zmiana ta wymagała przyjęcia specjalnej ustawy parlamentarnej, ponieważ handel w niedzielę w tym czasie był absolutnie niezgodny z prawem. Sprzedaży kwiatów i ptaków została wprowadzona przez protestanckich imigrantów Huguenot z Spitalfields i Bethnal Green po ich emigracji z Francji. Targ kwiatowy na Columbia Road ewoluował. Początkowo obsługiwał okolicznych mieszkańców, którzy przy domach mieli małe ogrody. Rośliny były dowożone wózkami z pobliskich ogrodów w Hackney i Islington.
Columbia Road Market rozwijał się jako popularne miejsce handlu kwiatami i roślinami aż do II wojny światowej, kiedy to nastały ciężkie czasy dla handlujących. Przyczyniły się do tego dwa wydarzenia. Po pierwsze przestano produkować kwiaty w tym czasie, produkcje przestawiono na żywność, a po drugie w nocy 7 września w 1940 roku wybuch jednej z bomb zrzuconej podczas niemieckich nalotów spowodował ogromne szkody w okolicy targu.
O powojennej historii Columbia Road można dowiedzieć się z opowieści Georga Gladwella, który handluje kwiatami na tym targu dłużej niż ktokolwiek inny i jest jednym z pierwszych sprzedawców, który był tam w pierwszym dniu targu kwiatowego zaledwie kilka lat po wojnie.
W lutym 1949 roku w niedzielę o siódmej rano przyjechałem na tą samotną uliczkę w East End, gdzie znajdowało się kilka zabitych deskami sklepów i poszedłem do Cafe Sadie, gdzie można było dostać solidny kubek kakao, kawy lub herbaty, a także grubą kromkę chleba z dodatkami – prawdziwe komfortowe jedzenie. Następnie udałem się na ulicę o godzinie dziewiątej rano, gdzie zauważyłem mężczyznę który przyjechał wozem zaprzęgniętym w konie załadowanym kwiatami, a następnie dojechały ciężarówki także wypełnione roślinami. Zaparkowałem w pobliżu swoją karetkę z 1933 roku przerobioną na samochód dostawczy i przyłączyłem się do nich. W tym dniu było nas raptem trzech. W kolejną niedzielę dojechało wozami jeszcze kilku innych sprzedawców, którzy przyłączyły się do nas. Kilku chłopców przyszło z koszami na ramionach z pęczkami goździków do sprzedaży. Około godziny jedenastej było już około trzydziestu sprzedawców. Więcej przedsiębiorców zaczęło wracać w ciągu kolejnych kilku miesięcy, aż rynek się zapełnił.
Nie było stołów, wózków, towar sprzedawano z ziemi. W tamtych latach asortyment dopasowany był do sezonu. W sezonie w oferta była bardzo bogata, a poza sezonem bardzo skąpa, było to naturalne i nikt się tym nie zniechęcał, po prostu trzeba było poczekać do następnej wiosny. Dzień Matki (nie ma stałej daty, ale zawsze wypada w czwartą niedzielę Wielkiego Postu) był początkiem sezonu, a Derby Day zakończeniem, a tak jest do dzisiaj. Poważny handel odbywa się pomiędzy tymi dwoma datami i reszta roku jest spokojniejsza. W czerwcu zanika, a wzrasta we wrześniu i wtedy robi się dość tłoczno, aż do Bonfire Night (5 listopada). I od pierwszego tygodnia grudnia zaczyna się wzmożony handel choinkami, ostrokrzewami i jemiołą, a także roślinami doniczkowymi. W latach pięćdziesiątych handel kwiatami na Colambia Road przeżywał kryzys. Wielu ogrodników i szkółkarzy sprzedało swoje działki na działki budowlane, gdyż sprzedaż była zbyt mała i nie byli w stanie związać koniec z końcem.
Mieszkałem w Billericay i tam miałem swoje ogrodnictwo. Mój przyjaciel John nie miał prawa jazdy, więc poprosił mnie o podwożenie go co tydzień w niedzielę na targ na Columbia Road. Moje pierwsze licencjonowane stoisko było naprzeciwko Royal Oak. Przeniosłem się tam w 1958 roku, ponieważ John zmarł i przejąłem je po nim.
Handel kwiatami na rynku odrodził się na początku 1960 roku i od tej pory w każdą niedzielę wypełniał się coraz większą liczbą sprzedających i kupujących z całego Londynu i okolic. Przyczyniła się do tego rosnąca popularność programów ogrodniczych w telewizji, a także zmiana regulaminu zobowiązująca sprzedawców do regularnego handlu na targu, co było warunkiem utrzymania licencji. Rynek nie był tak duży jak dzisiaj, również rośliny dostępne na targu były inne niż współcześnie. W latach siedemdziesiątych zaczęto używać plastikowych pojemników i metalowych wózków do transportu i ekspozycji kwiatów. Rosła sprzedaż roślin z importu, wypierająca rodzime produkty.
Zakupy na Columbia Road Market to dla wielu klientów rytuał. Przyjeżdżają do w niedzielę rano, spędzają godziny na wędrówce po straganach w poszukiwaniu idealnej rośliny. Mogą porozmawiać z dostawcami, zapytać o o ciekawe rośliny, ponegocjować ceny i zapytać jak najlepiej je utrzymać. Po wyborze idą do swojego ulubionego pubu w okolicy i myślą o zakupie.
Współcześnie Flower Market jest czynny w każdą niedziele roku od godziny 8 do 16, nieważne czy świeci słońce czy pada deszcz. Jedynym wyjątkiem jest niedziela która wypadnie akurat 25 grudnia – w święto Bożego Narodzenia. Rynek kwiatowy na Columbia Road jest znakomitym przykładem na lokalizację wielu biznesów o podobnym profilu działalności tworzących miejsce handlu, które swoją specyfiką przyciąga klientów z całego regionu. To miejsce ma swoją kilkusetletnią historię, tradycję, stałych klientów. W międzyczasie były okresy prosperity, były też okresy kryzysu.
Na Flower Market bardzo łatwo jest trafić, można dojechać metrem do stacji Hoxton lub jeszcze lepiej londyńskim czerwonym autobusem jadącym w kierunku ulicy Hackney Road. Wysiadając z busa od razu wiadomo, w którym kierunku trzeba iść, widać to po szczęśliwych klientach wracających z targu z pakunkami kwiatów. Najbliższa okolica Columbia Street przypomina trochę okolice giełd kwiatowych: samochody dostawcze, wózki transportowe, pojemniki, kartony. Już tutaj handlowy ruch rzuca się w oczy: załadunek, rozładunek, dostawy kwiatów do stoisk, czuć klimat handlu kwiatami. Zbliżając się do celu mojego niedzielnego przedpołudniowego spaceru po Londynie, najpierw usłyszałem pokrzykiwania handlowców, później bogatą paletę barw a będąc bezpośrednio przy stoiskach poczułem urzekający zapach wszechobecnych kwiatów. To znak, że dotarłem do celu.
Andrzej Dąbrowski
Konsultant w biznesie florystycznym
Zapraszam do przeczytania mojego artykułu dotyczącego wizyty na Flower Market.
Komentarze(y) 1
Bardzo ciekawe miejsce, na pewno do odwiedzenia i zobaczenia 🙂